Trips With Kids

Półwysep Rodonit

Wybraliśmy się na półwysep Rodonit, który był oddalony o około 100km od miejsca w którym byliśmy. Mogłoby się wydawać że to blisko, ale nie w Albanii. Tu ruch uliczny kieruje się własnymi prawami. Pokonanie tego dystansu zajęło nam 3h 15m, co daje średnią około 30km/h. I taką prędkość przelotową trzeba przyjąć w Albanii za normę.

A wszystko przez to, że w kraju tym przestrzeganie zasad ruchu drogowego raczej nie jest przestrzegane. Dla osoby, która przyzwyczajona jest do uregulowanego ruchu w innych krajach Europy jest to pewnego rodzaju szokiem.

Najtrudniejsze są ronda i różnego rodzaju skrzyżowania, na których nie ma świateł, ani znaków drogowych. Ruch odbywa się chaotycznie, kto pierwszy i odważniejszy ten ma pierwszeństwo. Chwilę zajęło nam zorientowanie się jak tu się jeździ i gdy odkryliśmy, że obowiązuje jedna zasada – większy ma pierwszeństwo jazda stała się łatwiejsza. A że jechaliśmy busem, to mieliśmy pierwszeństwo przed osobówkami, a przepuszczaliśmy większe pojazdy od nas. Proste, co nie? Jedynie trzeba przestawić sobie w głowie, że ustępowanie pierwszeństwa to coś, czego nie można oczekiwać od innych uczestników ruchu. No i trzeba uważać na oszołomów, którzy prawo jazdy kupili chyba w chipsach i jadą centralnie pod prąd, albo przecinają skrzyżowania po najkrótszej możliwej linii. Pasy ruchu, ale po co, skoro skręcać można tam gdzie jest miejsce.

Jechaliśmy fragment trasy autostradą, i mogłoby się wydawać że tempo jazdy powinno być większe. Ale nic z tego, nie w Albanii. Tam autostrada, mimo swej nazwy nie ma nic wspólnego z tym co znamy z pozostałych europejskich krajów. Nie dziwiło nas to, że na autostradzie zjazdy są w formie ronda, że nie ma żadnego płotu wzdłuż trasy, a na poboczu ustawione są stragany z owocami. Jedyne czym ta trasa różniła się od innych to fakt, że miała dwa pasy ruchu w każdą stronę.

Dojazd w okolice półwyspu Rodonit wiódł lokalnymi drogami o słabszej jakości. Można było spodziewać się dziur, dróg szutrowych, a nawet spacerujących po drodze krów. Na samym końcu drogi kierującej do celu był szlaban, który otwierany był za opłatą. Znaleźliśmy miejsce do zaparkowania na polance i wybraliśmy się na spacer po grzbiecie półwyspu.

Widoki ładne, w oddali widać było, że ludzie zażywają kąpieli w morzu. Po chwili dotarliśmy do ruin zamku. Chwilę pochodziliśmy w cieniu starych murów i wyszliśmy na plażę. Wszystko byłoby fajnie, ale nagle czar prysł przez śmieci, wręcz wysypisko. Chwilę poszukaliśmy krabów, ale o kąpieli można było zapomnieć.

Tak, to trzeba otwarcie przyznać, że wszechobecne śmieci są w Albanii problemem. Nieudolność poradzenia sobie z odpadami widoczna jest na każdym kroku. A w takich miejscach jak plaża jest to szczególnie przykre. Brakuje edukacji i nawyków u mieszkańców. Widzieliśmy jak ludzie jadąc samochodem wyrzucają opakowania od jedzenia przez okno, brakuje koszy na śmieci, organizacji recyklingu i wywozu.

Po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że problem w zatoce Rodonit jest ze śmieciami które trafiają tam z rzeki Lumi i Matit i przez prądy wodne osiadają od strony zamku. Ponoć po drugiej stronie półwyspu plaże wyglądają dużo lepiej.

Wracając, na poprawę humoru, zrobiliśmy zakupy owoców w przydrożnym kramie.

Dzień kończymy w Durres na campingu Mali i Robot. Durres to dość duże miasto turystyczne, portowe. Brzeg morza oblepiony jest hotelami, które mają prywatne plaże. Wybraliśmy się na jedną z plaż na wieczorną kąpiel. Dzięki temu, że plaże są pod opieką hoteli są one sprzątane i tu śmieci nie ma. Są za to tłumy turystów, parasole plażowe i leżaki.