Ferie zimowe spędzaliśmy pod Zakopanem na nartach, przydała się nam jednak mała przerwa w szusowaniu. Wpadliśmy więc na pomysł wybrać się do Zakopanego, by wjechać z dziećmi na Gubałówkę.
Wjeżdżamy kolejką na Gubałówkę
Gubałówka to podłużne wzniesienie o wysokości 1126 m n.p.m. po północno-zachodniej stronie Zakopanego. Na górę prowadzi kolejka linowo-terenowa zbudowana w 1938 roku. Pokonuje ona różnicę 300m wysokości jadąc odcinek 1,3km. Oszczędza to wspinaczki, co przy trójce małych dzieci jest nie lada udogodnieniem. Jazda kolejką jest atrakcją samą w sobie, dzieci mogą podziwiać widok z kolejki na Tatry. Jeszcze nie wiedzą ile piękna w sobie kryją – poznają to dopiero gdy trochę dorosną. Na razie jakiekolwiek próby wchodzenia szlakiem pod górę kończą się marudzeniem.
Po środku trasy kolejki następuje wyminięcie dwóch wagoników – jeden jedzie z góry, drugi z dołu. Podobne rozwiązanie widzieliśmy podczas zeszłorocznej wizyty na Hrebienku na Słowacji.
Na szczycie, poza punktem widokowym i kilkoma restauracjami – jedno wielkie targowisko. Trochę to przeraża, bo wygląda to tak jakby ludzie przyjeżdżali tam tylko po to, by coś kupić. Podobnie jest na dole, przed wyjściem do kolejki pod mostem ogromne targowisko. Nam się to średnio podoba, ale skoro jest na to przyzwolenie to chyba trzeba to zaakceptować.
Będąc na Słowacji na Hrebienku (bardzo podobnej górze) urzekło nas to, że tam wygląda zupełnie inaczej. Przy dolnej stacji jeden sklep, u góry schronisko – żadnego masowego handlu na straganach. Fajną atrakcją była tam możliwość zjazdu na sankach z samej góry specjalnym szlakiem saneczkowym. Ubawiliśmy się wtedy po pachy. Spodobało nam się tak, że zjechaliśmy dwukrotnie. Na Gubałówce niestety nie ma takiej możliwości, by zjechać do dolnej stacji ani nartami, ani sankami, a wszystko przez niedomówienia dotyczące własności gruntów. Bez komentarza.
Na szczycie można skorzystać z kilku prywatnych wyciągów orczykowych, jest też snowpark, ale o dziwo był nieczynny. Temperatura była w tym dniu -10°C. Dziewczynki mocno chciały dostać „ogonki” na kask, więc im kupiliśmy.
Zabraliśmy ze sobą jabłuszka, znane bardziej jako dupoloty. Ta druga nazwa z niewiadomych przyczyn szczególnie spodobała się dzieciom. Posłużyły nam one do zjazdów na malutkiej górce przy górnej stacji kolejki.
Było bardzo wesoło, zobaczcie sami: