Nasz szósty dzień wyprawy rowerowej rozpoczęliśmy w Aakirkeby Camping. Dzień rozpoczął się zupełnie inaczej niż poprzednie. W planie mieliśmy zwiedzanie lasu Almindingen.
Mokry poranek w Aakirkeby
Rano przywitał nas deszcz. Pierwszym wyzwaniem było zwinąć mokry namiot, kolejnym – przedostać się pod dach i w suchych warunkach zjeść śniadanie. Deszcz padał interwałowo. Gdy przez moment było sucho dzieci wybiegały z budynku grać w szachy, po czym znów musiały się chować.
Pojawiło się pytanie: czy uda nam się zrealizować zakładaną trasę? Mieliśmy w zanadrzu plan B (na niepogodę), ale biorąc pod uwagę atrakcyjność miejsc zaplanowanych na ten dzień byłoby mocno szkoda z niego zrezygnować. Zerkęliśmy na prognozę pogody w telefonie i według informacji z aplikacji pogodowej koniec opadów przewidywany był na okolice godziny 10:00. Była to dobra godzina, by wyruszyć w trasę.
O 10:00 zgodnie z prognozą przestało padać. Było mokro na drodze, ale można było jechać. Jeszcze ostatnia partyjka szachów i byliśmy gotowi na kolejne kilometry pięknych tras rowerowych.
Pierwszy postój zrobiliśmy w centrum miasteczka Aakirkeby przy sklepie spożywczym. Kupiliśmy banany, wodę i Colę. Z miasteczka pojechaliśmy na północ.
Las Almindingen
Pierwszy odcinek jechaliśmy drogą rowerową, później jechaliśmy lokalnymi wiejskimi drogami. Po przejechaniu 7 km trasy dojechaliśmy do granicy lasu Almindingen. Od tego momentu jechaliśmy już drogą leśną. Na drzewach zauważyliśmy charakterystyczne oznaczenia szlaków rowerowych, dzięki którym łatwo było jechać w odpowiednim kierunku. Co pewien czas mijaliśmy innych rowerzystów, którzy jechali w przeciwnym kierunku.
Najnudniejszy przejazd mieliśmy już za sobą. W obrębie lasu Almindingen odległości między miejscami, które chcieliśmy zobaczyć były małe. Czekała nas jednak jeszcze niespodzianka – przewyższenia, ale o tym za chwilę.
Bastemose
Pierwszy przystanek zaplanowaliśmy przy jeziorku Bastemose. Aby dotrzeć do celu musieliśmy podjechać od strony północnej gdzie znajdował się pomost. Zostawiliśmy tam rowery. Na miejscu okazało się, że jeziorko jest zarośnięte i obecnie są tam tereny podmokłe. Dzieci mogły przekonać w jaki sposób natura zmienia krajobraz. Jeszcze niedawno było tu jeziorko, a teraz po malutku jeziorko zarasta. Kto wie może za pare lat będzie tu polanka?
Dzieci nie kryły zdziwienia. Przyjechaliśmy zobaczyć jeziorko, a na miejscu okazało się, że to podmokła łąka. Maszerować jednak po niej by się nie dało, bo to teren bagnisty. Z pomostu był bardzo ładny widok na całą okolicę.
Bornholms Travselskab
Po chwili spędzonej przy Bastemose ruszyliśmy dalej. Po przejechaniu niespełna kilometra asfaltową drogą dojechaliśmy do toru wyścigów konnych Bornholms Travselskab. Nigdy wcześniej nie byliśmy na torze wyścigowym. Co ciekawe po przyjechaniu na miejsce zobaczyliśmy, że można przejść przez kasy i wejść na teren toru. Nie było żadnej bramy ani nikogo z obsługi. Zostawiliśmy rowery przed budynkiem kas i postanowiliśmy wejść na chwilę do środka. Nie chcąc być niegrzecznym przespacerowaliśmy się tylko do trybun i wróciliśmy do rowerów. Wewnątrz widzieliśmy tor po którym w czasie zawodów biegają konie. Była też duża tablica wyników, trybuny i kasy do obstawiania wyników.
Na terenie obiektu nie było żadnego pracownika, teren był nieogrodzony i niestrzeżony. Szok. W Polsce nie ma takich miejsc, chyba że są opuszczone. Jakoś nie wiadomo dlaczego u nas w kraju ludzie obawiają się siebie nawzajem i w obawie przed potencjalnymi złodziejami byłaby zamknięta brama, ochroniarz lub alarm. Swoją drogą ciekawostką jest to, że w Danii nie znają w ogóle takiego zawodu jak ochroniarz. Tu po prostu ludzie nie kradną. Brzmi niemożliwie, ale tak jest.
Gdy zwiedzaliśmy tor wyścigowy nie było tego dnia żadnych wyścigów. By poczuć emocje związane z gonitwą koni trzeba by było odwiedzić to miejsce w czasie rozgrywek.
Po chwili wróciliśmy do rowerów i zaplanowaliśmy dalszą drogę na bardziej szczegółowej mapie. Przed nami były jeszcze cztery ciekawe miejsca do obejrzenia w lesie Almindingen.
Ruiny zamku Gamleborg
Najpierw podjechaliśmy obejrzeć ruiny zamku Gamleborg. Nie do końca zdawaliśmy sobie sprawę czego się spodziewać. Będąc w pobliżu zobaczyliśmy drogowskaz wskazujący drogę na Gamleborg. Nie wiedzieliśmy, czy da się tam wjechać rowerami. Pierwszy drogowskaz kierował nas na małą drogę leśną, drugi natomiast poprowadzony był szerokim duktem. Wybraliśmy drugi wariant. Po chwili zobaczyliśmy ruiny zamku Gamleborg, z tym, że po drugiej stronie wąwozu. Szybko rozeznaliśmy się w terenie i znaleźliśmy sposób by zaparkować rowery i udać się na krótkie zwiedzanie.
Zamku prawie nie było widać. Zostały w zasadzie tylko fundamenty i to bardzo szczątkowo. Był mniej więcej zachowany obrys budowli więc można było sobie wyobrazić jak przed laty wyglądał ten gród.
Kiedyś zamki były budowane w kształcie owalu. Gamleborg postawiono w okresie wikingów. Lokalizacja po środku wyspy umożliwiała rządy nad całym Bornholmem. W X wieku cała wyspa została podporządkowana królowi Duńskiemu, a Gamleborg wykorzystany do ochrony królewskich zdobyczy terytorialnych. Dostęp do twierdzy był możliwy przez wejścia od południa i północy, gdzie zbocza skarpy są najmniej strome. Niewątpliwie jest to najstarszy na Bornholmie budynek z kamienia. Gamleborg opuszczono około roku 1150.
Dziś, tam gdzie stał kiedyś gród można znaleźć głównie jeżyny. Dzieci rzuciły się na pyszne owoce lasu.
Pogoda się bardzo poprawiła. Pojawiło się słońce, a o porannym deszczu już prawie nikt nie pamiętał. Może jedynie namiot, który jeszcze był odrobinę mokry.
Do kolejnego miejsca pojechaliśmy bardzo stromym zjazdem. Kręta droga wiodła z górki, a z ziemi wystawały korzenie drzew. Przejazd tą trasą z przyczepką towarową był ciekawym przeżyciem.
Dolina echa Ekkodalen
Docieramy do Doliny Echa. Jest to przepięknie położona dolina, która leży u stóp ogromnej skały z której przed momentem zjeżdżaliśmy. Dzięki ten skalnej ścianie w dolinie słychać było echo. Dolina ta cieszyła się dużą popularnością wśród turystów. Na miejscu zobaczyliśmy parking pełen samochodów, a na drodze prowadzącej wzdłuż doliny było mnóstwo ludzi.
Jadąc drogą sprawdzaliśmy co chwilę w którym miejscu echo słychać najlepiej. Z resztą nie tylko my zmuszaliśmy echo do odpowiedzi na okrzyki. Było całkiem śmiesznie, gdy jedna grupa turystów postanowiła udawać echo. Na nasz okrzyk udawali odpowiedź. Uśmialiśmy się.
Przejechaliśmy do miejsca w którym echo było słychać najmocniej. Sprawdziliśmy czy odpowiada na nasze wołanie. Echo było słychać, chociaż ciszej niż sobie to wyobrażaliśmy.
Teren między drogą a skalną ścianą był wykorzystany jako pastwisko. Wokół pastwiska rozciągnięty był elektryczny pastuch. Dzieci bardzo zaciekawione jak działa elektryczne ogrodzenie postanowiły dotknąć drutu, by sprawdzić czy płynie tam prąd. Reakcja dzieci na “kopnięcie” była bardzo śmieszna.
Po mile spędzonej chwili w Dolinie Echa ruszyliśmy dalej w kierunku ruin kolejnego zamku. Próbowaliśmy przedostać się w kierunku skalnej ściany, ale gdy zobaczyliśmy, że dalej droga prowadzi stromymi schodami nie podjęliśmy próby wdrapywania się do góry z ciężką przyczepką i sakwami. Nie pozostało nic innego jak objechać górkę dookoła.
Ruiny zamku Lilleborg
Kilkaset metrów dalej znajdowały się ruiny kolejnego zamku. Tym razem była to twierdza Lilleborg położona nad małym jeziorkiem w lesie. Zachowało się tam więcej ścian niż w widzianym przed momentem zamku Gamleborg, ale zdecydowanie mniej niż w Hammershus.
Agatka wyraziła się nawet w ten sposób, że zamku Hammershus nie zapomni, a to co tu widzi jest brzydkie, bo niewiele widać.
Wieża widokowa Rytterknægten
Kolejnym przystankiem na trasie była wieża widokowa Rytterknægten, która znajdowała się w najwyższym punkcie lasu Almindingen. By dotrzeć do wieży musieliśmy przez moment jechać pod górkę. Na szczęście nie było stromo, odcinek drogi nie był długi, a droga była asfaltowa.
Po przybyciu na górę weszliśmy na wieżę widokową. Las Almindingen znajduje się po środku Bornholmu. Przy ładnej pogodzie, a taką mieliśmy, widok stąd był na całą wyspę. Bez problemu zobaczyliśmy latarnię morską Dueodde, na której byliśmy 2 dni temu. Widać też było cel dzisiejszej trasy, czyli największe na wyspie miasto Rønne.
Dolna część wieży była zbudowana z cegły, a górę stanowiła konstrukcja stalowa. Na szczycie wieży była galeria dzięki której mogliśmy patrzeć w każdą stronę.
Pod wieżą znajdował się sklepik i ławeczki. Był to dobry moment by zjeść posiłek przed dalszą trasą. Wyciągnęliśmy kuchenkę gazową i ugotowaliśmy obiadek. Po obiadku zjedliśmy lody.
W drogę do Rønne
Każda górka ma to do siebie, że im trudniej się na nią wjeżdża, tym szybciej się z niej zjeżdża. Z góry zjeżdżaliśmy leśną drogą.
Podczas zjazdu w pewnym momencie Krzyś podjechał zbyt blisko roweru Agaty i doszło do kraksy. Przeleciał przez kierownicę i wylądował na ziemi. Tak kończy się brak uwagi na rowerze. Na szczęście nic poza lekkim otarciem się nie stało. Teren lasu Almindingen opuściliśmy dość szybko jadąc cały czas z górki.
Poruszaliśmy się na południe. Jechało nam się bardzo dobrze. Po drodze mijaliśmy ogromne pola kukurydzy. Dzieci próbowały nawet oszacować ile kolb kukurydzy nas otacza.
Jechaliśmy w kierunku Rønne. Po drodze mineliśmy kościół rotundowy w Nylars. Na zwiedzanie nie mieliśmy specjalnie ochoty, bo widzieliśmy już kościół rotundowy w Nyker i w Østerlars. Zrobiliśmy jedynie pamiątkowe zdjęcie i pojechaliśmy dalej.
Nagle przy drodze rowerowej ukazały nam się kamienie z malowidłami. Było to dla nas wielkim zaskoczeniem, bo nigdzie nie znaleźliśmy wcześniej informacji na ich temat. W pobliżu mieszkał kiedyś pan Slaus Stene, który był artystą. Przez lata tworzył rzeźby i malowidła na kamieniach i umieszczał je w tym miejscu.
Wrócliiśmy na szlak rowerowy, który prowadził przez pole golfowe Bornholms Golf Klub. Ze zdziwieniem przejechaliśmy drogą rowerową, która poprowadzona była przez środek pola golfowego.
Galløkken Strand Camping Bornholm
Po przyjechaniu do Rønne skierowaliśmy się prosto na nasz kemping.
Wybraliśmy miejsce noclegowe, które jest blisko portu. Następnego dnia wcześnie rano odpływał nasz prom i postanowiliśmy spać blisko. Za kemping zapłaciliśmy z góry, bo następnego dnia rano biuro otwierali dopiero o godzinie w której odpływał nasz prom.
Nauczeni doświadczeniem z podróży promem w pierwszą stronę postanowiliśmy lepiej przygotować się do rejsu. Widząc co mamy w przyczepce stwierdziliśmy, że warto byłoby odwiedzić sklep. Znaleźliśmy w okolicy sklep Superbrugsen Rønne Syd. Problem był tylko taki, że zamykali go za 10 minut. Biegliśmy! Szczęśliwie udało nam się dobiec i jako ostatni klienci zrobiliśmy zakupy. Pracownicy trochę się dziwili, że tak na ostatnią chwilę wpadliśmy do sklepu.
Wieczór i poranek następnego dnia zleciał na zabawach na kempingu. Namiot rozbiliśmy zaraz przy placu zabaw. Przejechaliśmy tego dnia 32,77 km.
Rano obudziliśmy się na tyle wcześnie, by zdążyć zjeść śniadanie, spakować się i dojechać do portu na odprawę.
Prom do Niemiec
Prom, którym płynęliśmy do Niemiec był dużo mniejszy od tego, którym płynęliśmy na Bornholm. Nie było więc możliwości biegania po pokładzie. Usiedliśmy w przedziale z łóżkami i płynęliśmy do naszego samochodu zostawionego w Sassnitz. Nie obyło się bez niespodzianki. Nagle rozległ się na promie alarm. Szczęśliwie to błąd czujnika i nic nam nie groziło. Obsługa statku przeprosiła za incydent, ale osoby które wcześniej spały już ponownie nie zasnęły po takiej dawce adrenaliny.
I tak oto nasza wyprawa na Bornholm dobiegła końca.