Dzień drugi naszej wyprawy rowerowej zaczęliśmy na kempingu w Hasle. Rano zjedliśmy śniadanko, spakowaliśmy namiot i byliśmy gotowi do drogi. Pakowanie namiotu szło nam bardzo sprawnie, gdyż podzieliliśmy się zadaniami do wykonania i każdy wiedział co ma zrobić.
Byliśmy już spakowani do drogi i mieliśmy ruszać, aż tu nagle okazało się, że zagubiły się okulary przeciwsłoneczne. Podpytaliśmy w recepcji – były. Ktoś uczciwy oddał je do biura. Super.
Rozpoczęliśmy naszą jazdę od wizyty w miejscowości Hasle. Tam chcieliśmy znaleźć bankomat, by mieć przy sobie trochę duńskich koron w gotówce. Czasami przydają się drobne gdy spotkamy jakiś sklep lub płatną atrakcję. Dojechaliśmy do rynku i okazało się, że minęliśmy bankomat nawet go nie zauważając. Chwilę przerwy na rynku wykorzystaliśmy do omówienia całej trasy jaka nas czekała tego dnia. To, co nas urzekło w Hasle to idealnie równe chodniki. Tak równe, że w Polsce takich w ogóle nie ma.
Jons Kapel
Ruszyliśmy drogą rowerową na północ. Tuż za końcem miejscowości droga rowerowa odbiegała w lewą stronę i wiodła nas w dół. Ale byliśmy szczęśliwi, że nie jedziemy w drugą stronę 🙂 Droga przebiegała tuż nad samym morzem, po drodze mijaliśmy pojedyncze zabudowania i dotarliśmy do portu Helligpeder, dalej Teglkås i w oddali zauważyliśmy skały klifu Jons Kapel.
Gdy droga asfaltowa się skończyła zaczęła się niespodzianka. Strome podejście, które nas pokonało. Mieliśmy ze sobą przecież rowery z sakwami i przyczepkę towarową ważącą 40kg. Szczęśliwie znaleźli się dobrzy ludzie, którzy pomogli na ostatnich metrach wciągnąć sprzęt na górę. U góry trwała w lesie wycinka drzew. Było głośno, więc nie czekając dłużej pojechaliśmy dalej. Tym razem droga była już bardziej płaska i prowadziła nas przez piękne Bornholmskie pola i pastwiska. Częściowo byliśmy osłonięci lasem, więc gorące słońce nie przeszkadzało nam w jeździe.
W miarę jak przesuwaliśmy się na północ teren robił się coraz bardziej górzysty. Dojechaliśmy do miejscowości Vang. Tam szczęśliwie droga rowerowa prowadziła bokiem wioski, co pozwoliło nam uniknąć stromego podjazdu. Tu ciekawostka, bo kilkukrotnie widzieliśmy znaki ostrzegawcze o nachyleniu drogi sięgające 14% nachylenia. Został nam ostatni leśny odcinek i po dotarciu do drogi asfaltowej skręcamy w lewo w kierunku Sandvig. Była to kręta górska droga asfaltowa z dość dużym ruchem samochodowym (średnio bezpieczna). W końcu po kilkuset metrach ujrzeliśmy parking, skręciliśmy z nadzieją, że to jest parking dla odwiedzających zamek Hammershus. I chociaż parking był, i nawet jakaś budka, która przypominała budkę stróża, to okazało się, że tą drogą, szczególnie z rowerami do zamku nie dotrzemy. Był tam za to piękny widok na cały zamek, który pięknie prezentował się po przeciwległej stronie doliny.
Zamek Hammershus
A widok tam był taki:
Bywa i tak, cofnęliśmy się do drogi i pojechaliśmy dalej do właściwego parkingu. Ilość samochodów, którą tam zobaczyliśmy uświadomiła nas, że tym razem to było właściwe miejsce. Dla rowerów przygotowane były specjalne stojaki rowerowe. Szok, bo prawie wszystkie były zajęte. Pozostawiliśmy swoje rowery i ruszyliśmy na spacer pozwiedzać ruiny zamku.
Zamek Hammershus można zwiedzić za darmo. By dotrzeć do ruin zamku trzeba było przejść kawałek drogi pieszo. Była to droga z zakazem jazdy rowerami. Po chwili byliśmy już u góry i mogliśmy podziwiać nieziemski widok z wysokości ruin zamku. W dole widzieliśmy port w Sandvig, piękne lasy, a po przeciwległej stronie zbocza Jons Kapel, który przed chwilą mijaliśmy.
Weszliśmy na teren dawnego zamku. Wiele z zamku do dnia dzisiejszego nie zostało, jedynie zarys murów, fragmenty wieży, dziedziniec. Cały obiekt był bardzo zadbany. Wielu ciekawostek mogliśmy dowiedzieć się z tablic informacyjnych znajdujących się na terenie ruin. Obeszliśmy cały obiekt dookoła i w drodze powrotnej zauważyliśmy wylegujące się w cieniu zamku owce. Ale miła niespodzianka.
Zjazdy na linie w Opalsøen
Dalej pojechaliśmy w kierunku miejscowości Sandvig. W tym miejscu na Bornholmie są prawdziwe góry. Strome podjazdy i zjazdy to tu normalna droga. Chcieliśmy zobaczyć kolejne ciekawe miejsce – małe górskie jeziorko Opalsøen. Trochę pobłądziliśmy, bo nie było żadnych oznaczeń. Na szczęście z pomocą przyszli nam mieszkańcy miasteczka, którzy wskazali nam właściwą drogę.
Nad jeziorko Opalsøen przybywają wszyscy spragnieni adrenaliny. Tu bowiem z wysokiej skały znajdującej się na przeciwległym brzegu rozcięgnięta jest stalowa lina i można zakupić zjazd ukośny, który kończy się lądowaniem w wodzie. Niestety nie mieliśmy jak skorzystać z tej atrakcji, bo był wśród nas tylko jeden dorosły. Mimo to oglądanie lądujących w wodzie ludzi było niesamowitą frajdą. Trzeba przyznać, że niektórzy mieli fantazję przy lądowaniu. Część śmiałków skakała też z urwiska do wody. Nie wydawało nam się to bezpieczne, ale była to dość popularna rozrywka wśród młodzieży.
Sandkaas Familiecamping
Dalej przejechaliśmy przez miejscowość Sandvig, która jakby przenikała w miejscowość Allinge. Tuż za tą dość dużą miejscowością, w której mieszkało około 1500 osób znajdował się nasz kolejny kemping. Tym razem był to Sandkaas Familiecamping.
Dotarliśmy na miejsce dość wcześnie. Bezproblemowa rejestracja i dobra wiadomość, szczególnie dla dzieci, basen, który był wliczony w cenę pobytu. Był więc czas na to, by oprócz rozbicia obozu wybrać się na zabawy w basenie. Po całym dniu spędzonym aktywnie na rowerze w słońcu taki relaks nam się należał.
Później zjedliśmy obiadek, był czas na wspomnienia z całego dnia wrażeń. Odnośnie obiadu wiedzieliśmy już w jakiej kolejności opróżniać naszą przyczepkę rowerową, w której woziliśmy obiady na cały tydzień. W pierwszej kolejności wybieraliśmy te, które były najcięższe.
Wieczorkiem zagraliśmy kilka razy w mankalę i skierowaliśmy się do spania.
Statystyki:
Tego dnia pokonaliśmy trasę 22 km. Przewyższenia: 300m.